Dziewięcioro w mroku, Prolog

One Tree Hill U2
Red Hill Mining Town U2
I Still Haven't Found What I'm Looking For U2

Dziewięcioro w mroku



‘Cowards die many times before their deaths; 
The valiant never taste of death but once.’

William Shakespeare






Prolog 

Hogwart majaczył w oddali, zakryty gęstymi oparami mgły. Wilgotna, zimna grudniowa noc zapadła nad zamkiem i przygwoździła światło dnia poza czasem i przestrzenią. Okrągły księżyc wypełzł na niebo osnuwając opary srebrną poświatą. Mroczna, złowroga ściana Zakazanego Lasu rozpościerała się nieopodal Jeziora. U jej stóp żarzyły się zgliszcza chatki Hagrida. Grupa postaci przemknęła obok ruin domostwa i ruszyła w stronę kniei. Tuż za nimi, jak nocna mara, podążał bezkształtny cień... 

Hermiona biegła ile sił w nogach. Jej szybki, świszczący od długiej ucieczki oddech słychać było wyraźnie w ciszy Zakazanego Lasu. Z jej ust wydobywały się białe obłoczki pary, opalizujące w blasku pełni. Biegła na oślep, po ciemku w noc, nie oglądając się za siebie. Nie chciała widzieć niebezpieczeństwa, nie chciała wiedzieć, czy jeszcze ma szanse, czy ucieka na próżno. Zamiast zerkać przez ramię skupiła się na drodze, starała się omijać co większe przeszkody. Biegła w dół wzgórza. Szatę i płaszcz miała poszarpane, twarz rozciętą. Leśne zarośla nie miały dla niej litości. Słyszała za sobą w oddali nikły tupot stóp pogoni, jednak nie ich bała się najbardziej. Ten, przed którym uciekała poruszał się bezszelestnie, nie wydawał żadnych dźwięków, nie zostawiał śladów. Kręciło jej się już w głowie, w klatce piersiowej czuła nieznośny piekący ból. Marzyła by przestać biec, by się zatrzymać. Ale nie potrafiła się poddać, jeszcze nie. Walka. Była mu to winna. Nagle pociemniało jej przed oczami ze zmęczenia, potknęła się i poturlała z górki. Gdy wstawała, wiedziała już, że jest za późno. Uniosła wzrok, by zobaczyć nadchodzący promień zielonego światła. 




Biegła przez las. Był gęsty, ponury, konary pokryte zeschłymi liśćmi niosły szum lodowatego wiatru. Powoli zapadał zmierzch, cienie pni znikały w tężejącym mroku. Słyszała swój krótki, świszczący oddech, czuła ocierające się o nią gałęzie, bicze cienkich witek smagające delikatną skórę twarzy. Prawie ją mieli, słyszała sapanie i odgłosy zderzania się ciężkich butów z leśnym runem. W panice rozejrzała się wokół. Przed sobą zobaczyła rzekę, a przez nią przewieszony czarny most. Wbiegła na niego. Potem nie było już nic... 




Obudziła się zdyszana, zlana potem w środku nocy. Jednak nie była w lesie, a w łóżku. Wymacała schowaną pod poduszką różdżkę i rozejrzała się nieufnie po pomieszczeniu. 

─ Lumos – wyszeptała. W gardle miała sucho, a policzki mokre od łez. Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, po co niektórzy stawiają szklankę z wodą koło łóżka. Jeśli budzą się z takim uczuciem w ustach… Kontem oka dostrzegła ruch. Automatycznie wycelowała w tę stronę różdżkę. Odetchnęła z ulgą. 

W sypialni nie było nikogo poza nią i jej odbiciem w lustrze. Przyjrzała się sobie. W nikłym świetle rzuconego zaklęcia, w jasnej koszuli wyglądała jak najprawdziwsza zjawa. Chciała położyć się z powrotem – na dworze było wciąż zupełnie ciemno, a ona czuła się nieludzko zmęczona. Jednak, gdy chowała stopy z powrotem pod pierzynę, usłyszała dochodzący z korytarza hałas: stukot i czyjś stłumiony chichot. 

Najpierw pomyślała, że to Fred i Luna zapomnieli do czego służy sypialnia i gżą się gdzieś na korytarzu, ale szybko zdała sobie sprawę z niedorzeczności takiego rozumowania. Ani Freda ani Luny nie było w domu. Obydwoje byli daleko, wykonywali swoje obowiązki dla Zakonu. 

Zaniepokojona nie na żarty, Hermiona wstała. Zgasiła różdżkę. Cicho założyła przewieszony przez oparcie łóżka szlafrok i boso podeszła do drzwi prowadzących na korytarz. Modliła się w duchu, by nie nastąpić na żadną z licznych skrzypiących klepek. Kwatera Główna była obecnie starą ruderą zakonserwowaną tonami zaklęć i uroków. Gdyby nie one zapewne dawno rozleciałaby się na kawałki. Ten dom widział wiele i przetrwał niejedno. Był jak trochę ja żywy organizm. Goił rany i gdy chciał, wybaczał niektóre krzywdy, innych zaś nie zapominał nigdy. Tak mawiał Syriusz. Hermiona kiedyś nie rozumiała jego słów, jednak po latach spędzonych pod dachem numeru dwunastego pojęła aż za dobrze, o czym mówił mężczyzna. 

Nacisnęła ostrożnie klamkę i powoli uchyliła drzwi. Wyjrzawszy przez powstałą szparę, otworzyła drzwi o tyle mocniej, by wytknąć na zewnątrz głowę. Nadal nie zobaczyła nic, żadnego ruchu, żadnego… zdało jej się, gdy oczy już przywykły do panującej na zewnątrz ciemności, że od strony schodów, z dołu, bije delikatna poświata. Wyszła na zewnątrz, po omacku zaczęła iść w kierunku zejścia. Wstrzymywała oddech, naprężona, gotowa w każdej chwili na atak. U ujścia korytarza przywarła plecami do ściany i z mocno bijącym sercem wychyliła się nieznacznie, by zerknąć w dół. Nie zobaczyła jednak niczego, światło, jeśli tam było znikło, lub przemieściło się gdzieś indziej. Zatrzymała się na moment i zastanowiła. Może powinna kogoś obudzić? Luny i Freda nie było. Ginny nie nadawała się obecnie do niczego, podobnie Syriusz. Lupin i Potter byli zbyt daleko. Wzięła kilka głębszych oddechów, żeby choć trochę się uspokoić i ruszyła po schodach. Stopnie trzeszczały cicho. W duchu miała jeszcze nadzieję, że może wszystko jej się przywidziało, albo to tylko Black pielgrzymujący do lodówki nocną porą. 

Usłyszała szelest. Zeskoczyła z kilku ostatnich stopni i nie bacząc już na hałas, który powoduje, rzuciła się za stojącą pod schodami komodę. Usłyszała przekleństwo, po czym w korytarzu obok nagle pojaśniało. 

─Granger, to ty? ─ usłyszała znajomy głos. 

─ Uhmm – odpowiedziała wyczołgując się zza mebla znacznie mniej zwinne niż się za niego dostała. Adrenalina potrafi czynić prawdziwe cuda. 

─ Skąd wiedziałeś? ─ zapytała rozmasowując obolałe plecy. 

─ Mój gryfonoskop miał wyjątkowo wysokie wskazanie ─ Snape wyszedł zza rogu krzywiąc się złośliwie. ─ Myśl, Granger, myśl. Stare dobre doświadczenie życiowe. Jeśli ktoś wtyka swój noc w życie innych ludzi o tak nieludzkiej porze, szwenda się za nim po domu i szpieguje, to na pewno będziesz to ty. 

─ Usłyszałam hałas Snape, więc wyszłam sprawdzić, co się dzieje – mruknęła niezadowolona. 

─ Nie spodziewałbym się po tobie niczego innego, Gryfońskie zadufanie kazało ci sądzić, że jesteś potrzebna tam, gdzie najmniej cię chcą – zarechotał złośliwie. 

─ Skończ już. Idę się położyć – odparła zmęczona. ─ Następnym razem chodź ciszej, jeśli łaska. 

─ Następnym razem nie pakuj się z tyłkiem tam, gdzie cię nie proszą ─ warknął. 

Hermiona nie miała już siły na słowne przepychanki z byłym profesorem. Za dużo wody upłynęło od czasu, gdy był jej nauczycielem, by się go bać. Zbyt wiele krwi stracił Zakon, by przejmować się zdaniem Dupka z Lochów. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do swojego pokoju. Choć położyła się do łóżka, nie zasnęła już do rana wciąż zastanawiając się nad nocnymi wędrówkami Mistrza Eliksirów.


Komentarze